Mam ochotę zapytać, co by się stało, gdyby partię polityczną potraktować jako przedsiębiorcę a wyborców - jako konsumentów.
Czy byłoby możliwe wszczęcie postępowania przed odpowiednimi organami np. za wprowadzenie w błąd w reklamie?
To znaczy w spocie wyborczym?
Wykorzystując uczucia - lęk przed utratą miejsc pracy, na przykład?
Albo rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji o innym przedsiębiorcy (tzn. innej partii)?
Ciekawe pytania.
Mogłyby przebić ten nadęty balon kampanii ;-)