niedziela, 3 maja 2009

IMHO...

Czy spoty partyjne = polityczna reklama?
Partia polityczna według definicji to dobrowolna organizacja, występująca pod określoną nazwą, stawiająca sobie za cel udział w życiu publicznym w sposób zgodny z prawem. Metodami demokratycznymi dąży do tego by zdobyć, sprawować, utrzymać władzę lub wywierać wpływ na kształtowanie polityki państwa.
Z uwagi na obowiązujący w przeważającej części naszego życia politycznego system demokracji przedstawicielskiej, na ukształtowanie ordynacji wyborczej do Sejmu jako proporcjonalnej – wybieramy głosując na partie.
Każda z nich powinna więc przedstawiać jasno, czytelnie swój program. Propozycje rozwiązań problemów społecznych, ekonomicznych, także w wymiarze międzynarodowym.
Pojawia się jednak pytanie czy tzw. „statystyczny Polak” będzie w stanie dotrzeć do dokumentów źródłowych, często wielostronicowych, a co ważniejsze – przeanalizować ich treść. Bardziej prawdopodobne, że zrozumie przekaz obrazkowy.
Jeśli ten finansowany byłby tylko i wyłącznie z wpłat członków partii – niech będzie. Ale odrobinę kłóci się to z ideą, dla jakiej partia funkcjonuje. Jeżeli zdobędzie władzę – skutki jej działań będą dotykały wszystkich. Także tych, którym radykalnie nie po drodze z daną opcją. Każdego z nas powinno zatem obchodzić, jak i na co partia, nawet opozycyjna do naszych poglądów, wydaje między innymi nasze pieniądze. Mamy wówczas uzasadnienie dla pytania, z czego finansowane było jedno czy drugie działanie publiczne. Inaczej możemy uslyszeć - "nie płaciłeś, to co się to obchodzi".

Czy zatem możemy powiedzieć, iż głosując na partię – kupujemy produkt?
Gdybyśmy uznali, że tak, to nie będzie nic zdrożnego w tym, by produkt ten był reklamowany. Powstanie problem, gdy okaże się, że reklama jest nieuczciwa.
Cel partii politycznej znajdzie swój wymiar w organizowaniu usług o charakterze użyteczności publicznej. Działań tych nie można określić jako prowadzenia działalności gospodarczej sensu stricto. Ale taka kwalifikacja pozwoli uznać partię za przedsiębiorcę w rozumieniu przepisów chroniących konkurencję i konsumentów. A wtedy zrodzi się konieczność przeciwdziałania praktykom ograniczającym konkurencję i naruszającym zbiorowe interesy konsumentów. Na przykład polegających na rozpowszechnianiu nieprawdziwych lub wprowadzających w błąd wiadomości o swoim lub innym przedsiębiorcy (partii) w celu przysporzenia korzyści lub wyrządzenia szkody.
Albo reklamę wprowadzającą klienta w błąd, odwołująca się do jego uczuć,
przez wywoływanie lęku (np. przed utratą miejsc pracy) czy wykorzystująca przesądy jest czynem nieucziwej konkurencji i jako taka być może powinna zostać uznana za praktykę godząca w zbiorowy interes konsumentów. I podlegać karom administracyjnym.

Czy przeniesieniu tych zasad na grunt życia publicznego sprzeciwia się definicja konsumenta przyjęta w prawie cywilnym?
Za konsumenta uważa się osobę fizyczną dokonującą czynności prawnej, która nie jest związana bezpośrednio z jej działalnością gospodarczą lub zawodową.
Czy desygnację na przedstawiciela można zakwalifikować jako czynność prawną?
Bez wątpienia akt wyborczy to element sprawowania władzy zwierzchniej narodu jako suwerena. Stanowi podstawę kontroli wybranych reprezentantów, można więc powiedzieć, że w szerokim zakresie rodzi określone zobowiązania.
Przedsiębiorca ma obowiązek udzielania konsumentom rzetelnej, prawdziwej i pełnej informacji o produkcie. Za nieuczciwą czy też wprowadzającą w błąd reklamę, może ponieść dotkliwą karę finansową. Interesujące byłoby, jak do spotów partyjnych ustosunkowałby się Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta, gdyby dotarło do niego pisemne zawiadomienie dotyczące podejrzenia stosowania praktyk naruszających zbiorowy interes konsumentów ze strony partii politycznej. Wysokość kar pieniężnych z tego tytułu odnoszona jest do wielkości przychodu. Przemawiająca do wyobraźni kwota 50.000.000 euro dotyczy przewinień na etapie już prowadzonego postępowania przed Prezesem Urzędu.

Czy ktoś spróbuje?
Wydaje mi się, że gdyby zasady rządzące przedsiębiorczością przenieść do życia politycznego, jego uczestnicy poczuliby ciężar odpowiedzialności za słowo. Także materialnej.
Może wówczas zrodziłaby się szansa na otwartą debatę. Bez pomówień. Bez takch demonstracji, jakich byliśmy świadkami przy okazji Kongresu EPP.